Analiza znanego serwisu internetowego nie jest dla nich niestety korzystna, ponieważ wielu ludzi stara się na przykład znaleźć w sieci odpowiedź na pytanie o to, dlaczego Brytyjczycy są tacy zdystansowani albo też dlaczego… mają oni takie krzywe zęby. Co ciekawe, specyficznych informacji na temat poddanych królowej Elżbiety II Szokującą informację podało afgańskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. “76 cywilów, w większości kobiet i dzieci, stało się męczennikami w wyniku akcji sił koalicji w prowincji Herat” – napisano w oświadczeniu resortu. Zginąć miało 19 kobiet, siedmiu mężczyzn i 50 dzieci. Wszystkie były bardzo małe – żadne nie miało więcej niż 15 lat. W wyniku nalotu wiele osób miało również zostać rannych, w tym wiele ciężko. Do tragedii miało dojść w wyniku nalotu dokonanego w okolicy określonej jako Azizabad. W oświadczeniu mowa jest o samolotach “sił koalicji”, nie wiadomo jednak, z jakich krajów mieli pochodzić lotnicy biorący udział w nalocie. Prawdopodobnie chodzi jednak o Amerykanów. Afgańskie ministerstwo podkreśliło jedynie, że nie ma wątpliwości, że cywile zginęli na skutek pomyłki. Amerykanie na doniesienia te zareagowali bardzo sceptycznie. – Z całą pewnością mogę powiedzieć, że nie mamy żadnych doniesień o śmierci cywilów – powiedział rzecznik sił międzynarodowych porucznik Nathan Perry. Przyznał on jednak, że w prowincji Herat doszło do potyczki z talibami. W wyniku nalotów i walk śmierć miało ponieść 30 bojowników. Do konfrontacji doszło około 2 w nocy z czwartku na piątek. Mieszany patrol afgańskich i zachodnich żołnierzy miał za zadanie wyeliminować działającego w okolicy dowódcę talibów. Nieoczekiwanie myśliwi zamienili się jednak w zwierzynę, gdy ze wszystkich stron zaczęły się na nich sypać kule i granaty. Właśnie wtedy na pomoc wezwane zostało lotnictwo. Wersję podaną przez afgańskie ministerstwo potwierdzają świadkowie. Saeed Szarif, członek miejscowej rady starszych, powiedział agencji Reuters, że rzeczywiście zginęły “dziesiątki cywilów”. – Około 2 w nocy wiele osób brało udział w specjalnej recytacji wersów Koranu. Właśnie wtedy Amerykanie zaczęli bombardować. Zginęły dziesiątki ludzi – mówił. Gdy informacje te przedostały się do mediów, głos zabrał Biały Dom. – Wojska USA i innych państw NATO przykładają wielką wagę do tego, żeby unikać strat wśród cywilów. Traktowałbym bardzo ostrożnie tego typu doniesienia – powiedział rzecznik amerykańskiej administracji Gordon Johndroe. Jednocześnie zasugerował, że jeżeli faktycznie w prowincji Herat zginęli jacyś cywile, może to być dziełem rebeliantów. – Talibowie i inne grupy ekstremistów potrafią bardzo szybko uciec z miejsca wydarzeń. W efekcie bardzo często o popełnione przez nich gwałtowne czyny oskarża się wojska USA lub naszych sojuszników – powiedział. Informacje podane przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Afganistanu są trudne do zweryfikowania – górzysty region Herat jest ogarnięty walkami i trudno dostępny. Resort wysłał już jednak na miejsce zdarzenia komisję, która ma wyjaśnić sprawę. Jeżeli rzeczywiście się okaże, że doszło do masakry dzieci, będzie to jedna z największych tego typu tragedii od 2001 roku, gdy obalono reżim talibów. Jak napisała agencja Reuters, wielu Afgańczyków ma poczucie, że żołnierze sił międzynarodowych, gdy dokonują nalotów, nie przywiązują specjalnej wagi do życia cywilów. To zaś sprawia, że ich obecność w Afganistanie zyskuje coraz więcej przeciwników. Autopromocja Specjalna oferta letnia Pełen dostęp do treści "Rzeczpospolitej" za 5,90 zł/miesiąc KUP TERAZ masz pytanie wyślij e-mail do autora @ Dlaczego wujkowi brzydko pachnie z buzi, tata Krzysia ma zęby łaciate jak krówka, a pani sklepowa ma dziurawe zęby jak szwajcarski ser? Na te i inne nurtujące dziecko zazębiste pytania odpowie mama Lukrecji. Jeśli chcecie przemycić wartościowe informacje na temat zębów i ich pielęgnacji, sięgnijcie po tę książkę. Co ma globalne ocieplenie do płodności, a botoks do odchudzania? Oto kilka najdziwniejszych zagadnień, jakie na łamach czasopisma „Medical Hypotheses” przedstawili uczeni. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wyraźnie zmniejszył się średni rozmiar kapeluszy sprzedawanych w USA. Doszło wręcz do tego, że starsi mężczyźni mają problemy z kupieniem odpowiedniej wielkości nakrycia głowy i słyszą, iż takich rozmiarów już się nie robi. Z drugiej strony amerykańscy turyści kupujący kapelusze w Paryżu są zaskoczeni, że ich rozmiary są tak duże – młodzi Francuzi mają bowiem głowy większe od amerykańskich rówieśników. To zresztą nie koniec – okazuje się, że czaszki młodych Amerykanek i Amerykanów są zwykle dłuższe i węższe! Te narastające różnice – inny kształt i mniejsze rozmiary – wzbudziły oczywiście zainteresowanie uczonych. Zgodnie z jedną z hipotez Amerykanie mają coraz mniejsze głowy z powodu diety, a zwłaszcza hormonów stosowanych w Ameryce przez przemysł mięsny już od półwiecza. Hormony te mogą selektywnie wpływać na proces wzrostu, a mianowicie przyspieszać przyrost tak zwanych kości długich (decydujących o wzroście oraz długości kończyn) i spowalniać wzrost pozostałych kości. „W rezultacie mamy do czynienia z relatywnym zmniejszeniem się czaszki w stosunku do całego szkieletu – piszą naukowcy. – Spożywanie mięsa i mleka zwierząt dokarmianych syntetycznymi hormonami może wpływać również na kształt głowy. W każdym razie niewykluczone, że takie właśnie zjawisko obserwujemy u młodych Amerykanów”. Źródło: Newsweek_redakcja_zrodlo
Białe zęby to nie tylko piękny uśmiech, ale i ważna oznaka zdrowia. Poznaj sprawdzone, domowe sposoby skutecznego wybielania.
Tekst ukazał się w serwisie Pierwsza konferencja prasowa prezydenta – elekta Donalda Trumpa przyniosła jego atak na CNN. Zakrzyczał reportera stacji, a gdy bronił się, sekretarz prasowy Trumpa zagroził, że wyrzuci go z konferencji. CNN to „Fałszywe Wiadomości!” Taki zarzut ze strony prezydenta na oczach milionów Amerykanów to cios w podbrzusze stacji, która dostarcza strawy dziennej również dla całego świata. O fałsz oskarżył człowiek, który sam kłamie bez zahamowań. Gniew Trumpa wywołał fakt, że CNN jako pierwsze podało wybuchową informację: Do tajnego raportu amerykańskich agencji wywiadowczych o zhakowaniu wyborów przez Rosję został dołączony aneks o materiałach kompromitujących Trumpa. Jednak CNN nie podało szczegółów tych informacji, bo nie mogło ich sprawdzić. Lecz wiadomość poszła w świat. Materiały miało również kilka innych redakcji, ale żadna nie zdecydowała się na publikację z tego samego powodu. Natomiast portal BuzzFeed opublikował aneks, by czytelnicy sami ocenili, co warte są kwity na amerykańskiego prezydenta, skoro CNN już powiadomił o ich istnieniu. Jeśli są prawdziwe, to są straszne. Czy mogą być fałszywe gdy zebrał je kompetentny szpieg brytyjski? A wynika z nich, że agenci Trumpa umawiali się z Rosjanami, jak mają zaszkodzić Hillary Clinton w zamian za ustępstwa USA na Ukrainie po wyborze Trumpa. Zwiększenie zaangażowania USA w państwach NATO we wschodniej Europie miałoby odciągać uwagę od poddania Ukrainy. Czy amerykański prezydent dopuścił się zdrady stanu, żeby wygrać wybory? Znaczyłoby to, że Putin zainstalował w Białym Domu swą marionetkę. Za sznurek służyłyby materiały sprzed paru lat o zabawie przyszłego prezydenta – elekta z prostytutkami w Moskwie z czego podobno są nagrania wideo. W apartamencie prezydenckim hotelu Ritz-Carlton w Moskwie miał on rzekomo oglądać widowisko „złoty deszcz”, które polega na kreatywnym użyciu moczu. Pokaz odbył się, gdyż na tym łóżku spał prezydent Obama z żoną Michelle w czasie wizyty w Rosji. Kompromitacje prezydenta elekta dzieją się w czasie, gdy Barack Obama żegna się z krajem. Co za różnica stylu! Obama był słabym prezydentem, dopuścił ruinę Bliskiego Wschodu. Wprawdzie udał mu się ratunek przemysłu samochodowego po kryzysie finansowym 2008 roku, ale reforma opieki lekarskiej Obamacare już nie. Na przekór oczekiwaniom podczas jego rządów pogorszyły się stosunki rasowe między białymi i czarnymi Amerykanami. Za to umiał porażki przykrywać wdziękiem i chłodną elegancją. Zabraknie nam uroku Obamy, kiedy do Białego Domu wprowadzi się kłamca, brutal i cham. Ale żeby tylko tyle groziło Ameryce! Nawet jeśli materiały kompromitujące Trumpa nie są prawdziwe i tak będzie uwikłany w konflikty interesów. Odmówił sprzedania swoich hoteli na całym świecie. Przekazał je w zarząd synom i obiecuje, że nie będzie rozmawiał z nimi o interesach. Kto zdrowy na umyśle może w to uwierzyć? Otwiera się ogromne pole dla korupcji na samym szczycie amerykańskiej polityki. Mogą też powstać poważne szkody dla bezpieczeństwa kraju. A ten sekretarz stanu odznaczony orderem przyjaciel Putina! Czyżby Waszyngton oszalał? Liberalna Ameryka jest tak przerażona, że krąży wezwanie o wprowadzenie – ni mniej ni więcej - stanu wojennego, by powstrzymać inaugurację prezydenta – elekta. Wojsko miałoby przejąć administrację kraju do czasu wyjaśnienia, czy Trump nie jest rosyjską marionetką. Do tego nie dojdzie. Obama jest za słaby a Kongres zdominowali republikanie. Jednak mądrzy ludzie chyba pracują nad rozwiązaniem alternatywnym. Czy to będzie po jakimś czasie złożenie z urzędu z powodu afer, czy coś innego, dopiero się okaże. Amerykanie już zapinają pasy bezpieczeństwa. Czeka ich ostra jazda. Niestety, nas też. Publikacja dostępna na stronie:
Dlaczego Amerykanie nie budują płotów przed domamiZ pewnością każdy przynajmniej raz zwrócił uwagę na to, że na amerykańskich przedmieściach, w przeciwieństwie do sektora prywatnego w krajach byłeg
Prawie 41 mln Amerykanów żyje w biedzie, z czego 9 mln ma zerowy dochód, wynika z danych statystycznych za 2016 r. (wyliczeń za ubiegły rok jeszcze nie ma). I choć liczba żyjących w ubóstwie w ciągu dwóch lat poprzedzających badania spadała, te dane i tak robią piorunujące wrażenie. We wrześniu 2017 r. ONZ zleciła przygotowanie raportu na temat skrajnego ubóstwa w USA. Pomysł pojawił się po szokującym raporcie opublikowanym na łamach periodyku „The American Journal of Tropical Medicine and Hygiene” z czerwca 2017 r. Catherine Flowers, szefowa organizacji non-profit Alabama Center for Rural Enterprise, wraz z naukowcami z Wydziału Medycyny Tropikalnej z teksaskiego Baylor College of Medicine dowiedli, że choroby kojarzone ze skrajną nędzą i spotykane dziś właściwie tylko w najbiedniejszych rejonach Afryki i Azji zaczęły również szerzyć się na amerykańskim Południu. Badania wykazały, że aż 34 proc. mieszkańców hrabstwa Lowndes w Alabamie jest nosicielami tęgoryjca dwunastnicy, pasożyta, którym najłatwiej zakazić się, korzystając z zanieczyszczonej wody. Oddzielne badania wykazały, że ponad 40 proc. zakażonych na co dzień żyło bez dostępu do kanalizacji, a nawet czystej wody pitnej. ONZ postanowiła sprawdzić, czy w podobnych warunkach żyją jedynie mieszkańcy rejonów historycznie najuboższych, czy jest to jednak zjawisko o szerszym zasięgu. Powołano grupę badawczą, na której czele stanął Philip Alston, komisarz ONZ ds. ubóstwa i praw człowieka, a także profesor prawa z Uniwersytetu Nowojorskiego. Ze swoimi współpracownikami udał się na badania terenowe do Alabamy, Portoryko, Wirginii Zachodniej, Waszyngtonu i Kalifornii. Jak sam przyznaje, to, co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Szczegółowy raport zostanie opublikowany dopiero w maju, ale w prasie, w brytyjskim „Guardianie”, można było przeczytać relacje z badań. Na zdjęciach widać miejskie koczowiska bezdomnych, bo miejsc w schroniskach dawno zabrakło. Dzieci bawiące się nad ściekami przepływającymi przez trailer parki, czyli ubogie osiedla, na których funkcję domów pełnią kampery. Nieczystości wylewane są do okolicznych strumieni, bo mieszkańców nie stać na założenie szamba, a lokalne władze nie mają środków, by dotować budowę kanalizacji. Alston – który wcześniej badał kwestię ubóstwa w państwach Trzeciego Świata – nie ma wątpliwości: „Zamiast realizować szczytne idee postulowane przez założycieli tego kraju, Stany Zjednoczone udowodniły, że są wyjątkowe w wyjątkowo problematyczny sposób: sprzeniewierzając się własnym ideom o prawach człowieka”, napisał w tekście dla „Guardiana”. Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję Stolicę Australii przeniesiono z Melbourne do Canberry. W serii tornad w środkowo-zachodnich i południowych stanach USA zginęło 230 osób, a ponad 800 zostało rannych (7-9 maja). 1929 : Całkowite zaćmienie słońca widoczne nad Oceanem Indyjskim, Sumatrą, Półwyspem Malajskim, Wietnamem, Filipinami i Pacyfikiem. Sobota, 9 marca 2019 (16:33) Obywatele Stanów Zjednoczonych oraz ponad 60 innych krajów, będą musieli wystąpić o płatną wizę, by uzyskać prawo wjazdu na terytorium krajów Strefy Schengen, w tym Polski. Zgodnie z decyzją Unii Europejskiej, od 2021 roku rusza Europejski System Informacji o Podróży oraz Zezwoleń na Podróż. Amerykańska prasa informuje o wprowadzeniu wiz. Bruksela woli używać określenia "zezwolenie". System obejmie obywateli kilkudziesięciu krajów, których mieszkańcy obecnie nie potrzebują wiz, by wjechać nawet na 90 dni na terytorium krajów Strefy Schengen. Oprócz Stanów Zjednoczonych, to Australia, Argentyna. Brazylia, Izrael, Japonia, Kanada, Korea Południowa, Meksyk czy Nowa Zelandia. Aplikujący będzie musiał wypełnić w internecie wniosek o wizę, co nie powinno zająć więcej niż kwadrans. Wśród potrzebnych danych będą: numer paszportu, adres internetowy i numer karty płatniczej. Ponadto we wniosku znajdą się pytania dotyczące podróży do stref objętych konfliktami, przeszłości kryminalnej, zawodowej, poprzednich wizyt w krajach Strefy Schengen czy użycia narkotyków. Po wniesieniu opłaty w wysokości siedmiu euro, system sprawdzi dane aplikującego w katalogach Interpolu. Zezwolenie na podróż ma być wydawane w ciągu minut po wniesieniu opłaty, w wysokości 7 euro. Jak szacują unijne władze, w przypadku mniej więcej co dwudziestego aplikującego, system nie udzieli zgody w kilka minut. Połowa z tych, którym system jej odmówi, będzie musiała poczekać dłużej, aż zakończy się dodatkowa, indywidualna procedura kontrolna. Reszta, czyli według szacunków co czterdziesty podróżny, nie dostanie prawa wjazdu do krajów UE. Władze unijne tłumaczą, że zaostrzenie rygoru wjazdowego, wiąże się z potrzebą "podniesienia poziomu bezpieczeństwa i uniknięcia dalszych problemów z nielegalną imigracją i terroryzmem". Nie jest tajemnicą, że opłaty wizowe staną się też znaczącą pozycją w dochodach do unijnej kasy. Liczba przyjazdów do strefy Schengen z krajów objętych ruchem bezwizowym sięga 40 mln, z czego 3/4 to Amerykanie. Według danych rządowych, Polskę odwiedziło w 2017 roku ponad 620 tys. Amerykanów. Stany Zjednoczone utrzymują wizy wjazdowe tylko dla pięciu krajów UE. Oprócz Polską są to: Bułgaria, Chorwacja, Cypr i Rumunia.
Białe plamy na zębach spowodowane niedoborem wapnia. Jeśli białe odbarwienia na zębach pojawiły się nagle, może to oznaczać odwapnienie szkliwa. Demineralizacja szkliwa, czyli brak wapnia, to stan przedpróchnicowy. Jego przyczyną mogą być bakterie bytujące na płytce nazębnej.
Współczesne media przyzwyczaiły nas do tego, że nawet najpoważniejsze informacje czy zniuansowana polityka międzynarodowa mogą być sprzedawane w formie rozrywki. Ta idea kryje się pod anglojęzycznym terminem „infotainment" (skrzyżowanie information oraz entertainment, czyli wiadomości i rozrywki). Afera wokół amerykańskiej komedii, której głównym wątkiem jest zabójstwo przywódcy Korei Północnej inicjowane przez CIA, pokazuje, że jesteśmy już krok dalej. Rozrywkowa jest nie tylko forma informacji, ale także sama ich treść. Trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z precyzyjnie wyreżyserowaną kampanią promocyjną, a głos w sprawie komediowego filmu zabierają światowi politycy z Barackiem Obamą na czele. Zemsta będzie okrutna Warto odtworzyć zdarzenia wokół „The Interview" (polski tytuł „Wywiad ze Słońcem Narodu"), które w ostatnich tygodniach eskalowały do niewyobrażalnych rozmiarów. Zaczęło się od tego, że dwóch naczelnych wesołków Hollywood Seth Rogen i James Franco stworzyło komedię o amerykańskich dziennikarzach, którym CIA zleciło zabicie dyktatora Korei Północnej podczas przeprowadzania ekskluzywnego wywiadu dla amerykańskiej telewizji. W czerwcu 2014 r. agencja informacyjna Korei Północnej wydała oświadczenie potępiające produkcję. Zostało ono wkrótce powtórzone na forum ONZ i w liście protestacyjnym do Baracka Obamy. Północnokoreańskie władze groziły, że ich odpowiedź na dystrybucję filmu będzie „okrutna i bezlitosna". W listopadzie tajemniczy hakerzy pod nazwą Strażnicy Pokoju wdarli się na serwery korporacji Sony (producenta filmu) i zainfekowali je wirusem kradnącym dane i niszczącym oryginalne pliki na jej dyskach. Skradzione informacje były następnie stopniowo udostępniane w sieci i przysporzyły koncernowi wiele kłopotów. Upubliczniono korespondencję prezesów Sony, którzy nabijali się z Angeliny Jolie („zepsuty bachor bez talentu") oraz Baracka Obamy (żartowali, że jego ulubione filmy to historie niewolników: „Django", „Zniewolony" i „Kamerdyner") i narzekali, że Steven Spielberg wciąż wyciąga od nich pieniądze na kampanię polityczną Hillary Clinton. Jakby tego było mało, wyciekły również umowy i wrażliwe dane ludzi związanych z korporacją, wśród nich listy płac oraz numery kont znanych gwiazd ( Toma Hanksa, Brada Pitta, Sylvestra Stallone'a). Jednocześnie hakerzy sugerowali, że jeśli dojdzie do premiery filmu, to nie powstrzymają się przed zamachami terrorystycznymi na kina i multipleksy. Dystrybutorzy potraktowali te groźby serio i zaczęli się masowo wycofywać z rozpowszechniania kinowego „The Interview", wskutek czego Sony obwieściło, że jest zmuszone wstrzymać premierę. Na dodatek FBI potwierdziło domysły, że za hakerami stoją służby specjalne Korei Północnej. Patowa i nieco surrealistyczna sytuacja zaczęła uwierać amerykańskie poczucie dumy i przed bożonarodzeniowymi świętami głos w sprawie zabrał sam Barack Obama, stając się kolejnym uczestnikiem całej tej międzynarodowej komedii. Amerykański prezydent stwierdził, że Sony popełniło błąd, wycofując film z dystrybucji, i dodał: „Nie możemy pozwolić, by na nasze życie społeczne wpływał dyktator z jakiegoś kraju i cenzurował nam filmy. Jeżeli ktoś nam grozi z powodu filmu komediowego, który mu się nie spodobał, to co będzie, gdy zobaczy film dokumentalny albo wiadomości telewizyjne, które również nie będą mu w smak? Albo jeśli, co gorsza, producenci filmowi i dystrybutorzy sami zaczną cenzurować swoje utwory, żeby przypadkiem nie urazić jakiegoś dyktatora... Ameryka tak nie postępuje". Kilka dni później Korea Północna straciła na 24 godziny dostęp do internetu, o co jej władze oskarżyły oczywiście Stany Zjednoczone, a w oficjalnym oświadczeniu Baracka Obamę nazwały małpą. Po wystąpieniu prezydenta uderzającym w czułe amerykańskie nuty – wolność słowa i zawoalowany imperializm – film trafił 24 grudnia do kinowej dystrybucji, choć w okrojonym zakresie, bo tylko do 331 kin w USA. Ponadto Sony udostępniło obraz za niewielką opłatą w licznych internetowych kanałach dostępu. Polska data premiery jest nieznana, ale film bez przeszkód można obejrzeć legalnie w internecie. Przez pierwsze cztery dni „Wywiad ze Słońcem Narodu" zarobił w samej sieci 15 milionów dolarów. Jego budżet wynosił 90 milionów dolarów (44 miliony to koszty produkcji, a drugie tyle pochłonęła promocja), więc można przypuszczać, że koszty obrazu się zwrócą, i to z nawiązką. Zwłaszcza że film otrzymał bezprecedensową kampanię promocyjną. Nie była ona tak zupełnie darmowa, jak chcieliby niektórzy komentatorzy, bo jednak wizerunek Sony mocno ucierpiał na całej awanturze. Mimo to Seth Rogen i James Franco triumfują i mogą mieć powody do radości, bo rzeczywistość dopisała do ich satyrycznej komedii równie śmieszny i absurdalny sequel, w którym trudno odróżnić fakty od fikcji. Autopromocja Specjalna oferta letnia Pełen dostęp do treści "Rzeczpospolitej" za 5,90 zł/miesiąc KUP TERAZ Internet kocha Kima To, że powstała komedia o Kim Dzong Unie, nie jest wydarzeniem niespodziewanym. Od kilku lat przywódca komunistycznej Korei, a wcześniej jego ojciec są „ulubieńcami" internetowych żartownisiów. Na temat Kimów i rządzonego przez nich państwa powstały niezliczone ilości rysunkowych memów i parodystycznych filmików. Nasiliło się to zwłaszcza po śmierci Kim Dzong Ila w 2011 r., po której Koreańczycy z północy płakali na publicznych apelach i z żalu wyrywali sobie włosy. Na ile były to prawdziwe łzy po stracie przywódcy, a na ile łzy strachu, mogą powiedzieć tylko ci, którzy takiego terroru doświadczyli. Zachodnie media jednak z upodobaniem te obrazki pokazywały, a internauci z właściwą sobie delikatnością wyszydzali. Nowy władca – Kim Dzong Un, okazał się jednak jeszcze wdzięczniejszym obiektem żartów niż jego ojciec. Wystarczy w wyszukiwarce obrazów Google wpisać jego imię, by wyskoczyły dziesiątki satyrycznych fotomontaży i memów, których twórcy nabijają się z wyglądu, intelektu i zwyczajów tego polityka, ale także z poziomu rozwoju Korei Północnej, co może przypominać polskie dowcipy o „radzieckiej myśli technicznej". W języku sieci powiedzielibyśmy, że Kim jest królem internetów albo że wygrał internety. Amerykańscy internauci szybko nazwali dyktatora Lil' Kimem (Małym Kimem), tak samo jak raperkę Kimberly Jones, od lat występującą pod takim pseudonimem. Dodatkowym paliwem tych żartów stał się niezwykle popularny teledysk „Gangnam Style" w wykonaniu południowokoreańskiego piosenkarza pop o przydomku PSY. Od razu zaczęły się pojawiać przeróbki, w których to Kim Dzong Un śpiewa i tańczy w rytm tej piosenki, zwłaszcza że dyktator i muzyk na pierwszy rzut oka mogą się wydać podobni. W tym kontekście filmowa komedia o otyłym azjatyckim satrapie, który jest megalomanem, niebezpiecznym terrorystą i rozpieszczonym dzieciakiem w jednym, była tylko kwestią czasu. Scenarzyści „The Interview" Seth Rogen i Evan Goldberg przyszli niemal na gotowe. Ciekawe, że powstał film, który niekoniecznie jest karykaturą północnokoreańskiego reżimu, a raczej satyrą na zachodnie media i stan umysłu Amerykanów. Głównymi bohaterami „The Interview" są telewizyjny gwiazdor Dave Skylark (James Franco) i jego producent Aaron Rapaport (Seth Rogen). Razem tworzą popularny talk-show, jakich mnóstwo w każdej (również polskiej) telewizji, gdzie tradycyjne wiadomości mieszają się z plotkami ze świata show-biznesu. Skylark z empatią wysłuchuje intymnych zwierzeń gwiazd, by za moment z uśmiechem na ustach omawiać koncert popowej artystki, która włożyła na występ zbyt skromną bieliznę. James Franco w tej roli szarżuje, kreśląc postać telewizyjnego gwiazdora bardzo grubą kreską. Od pierwszej sceny widać, że to ostra satyra. Wszystko jest wyolbrzymione, ale znowu nie tak bardzo, bo przecież poplątanie tematyczne obserwujemy na co dzień i w Polsce. Awantura w Sejmie, związki partnerskie, chorobliwa otyłość aktora, protesty wyborcze, wulgarny wpis na Twitterze, podsłuchy na obiedzie szefa MSW i choroba celebryty – wszystko wymieszane w medialnej pralce i demokratycznie zrównane w hierarchii ważności. Skylark w swojej pracy czuje się znakomicie, w przeciwieństwie do swojego partnera, którego gra Seth Rogen. Producent Rapaport ma wyrzuty sumienia, że wytwarza towar niskiej jakości. Niegdyś był poważanym dziennikarzem, a skończył jako asystent infantylnego showmana w plotkarskim programie udającym coś większego. Odmianę na lepsze, czyli powrót do „poważnego" dziennikarstwa, Rapaport dostrzega w pomyśle Skylarka, by przeprowadzić wywiad z Kim Dzong Unem, który po raz kolejny straszy Amerykę atakami rakietowymi. Wywiad ten może dojść do skutku, dlatego że Kim jest miłośnikiem amerykańskiej kultury popularnej, co zresztą stanowi fakt nie tylko filmowy, ale też rzeczywisty. Północnokoreański dyktator, który uczył się w szwajcarskich szkołach, bardzo lubi amerykańską koszykówkę i kino akcji. Filmowy dyktator jest wielkim miłośnikiem programu Skylarka. Film Rogena i Franco niekoniecznie jest karykaturą północnokoreańskiego reżimu. To raczej satyra na zachodnie media i stan umysłu Amerykanów Kiedy o planowanym wywiadzie dowiaduje się opinia publiczna, do Skylarka i Rapaporta przychodzi para agentów CIA, by złożyć im propozycję nie do odrzucenia. W trakcie swojej podróży do Korei Północnej mają otruć dyktatora, co spowodowałoby przewrót w komunistycznym kraju. Królowie komedii Nietrudno się domyślić, że ich wyjazd przerodzi się w popis amerykańskiej głupoty i dezynwoltury. Skylark zaskakująco dobrze bawi się w towarzystwie Kima. Jeżdżą razem czołgiem, strzelając z działa w co popadnie, słuchają amerykańskiego popu i piją na umór w towarzystwie pięknych dziewczyn. Prawie jak w teledysku „Gangnam Style". Po wspólnych balangach Skylark jest niemal przekonany o tym, że Kim, zgodnie z północnokoreańską propagandą, jest ofiarą imperialistycznej nienawiści. W tym samym czasie Rapaport nawiązuje romans z piękną Koreanką trzęsącą reżimowym wojskiem i aparatem bezpieczeństwa. Całość kończy się widowiskową śmiercią dyktatora (ponoć złagodzoną po interwencji japońskiego szefa Sony) i ucieczką dziennikarzy z półwyspu w rytm wolnościowego szlagieru „Wind of Change" grupy Scorpions. Trudno powiedzieć, czy większymi ignorantami w filmie są postacie Koreańczyków czy Amerykanów. Być może ta dwuznaczność sprawiła, że w Stanach Zjednoczonych film otrzymał mało pochlebne recenzje. 32-letni Rogen i 36-letni Franco nie tylko zagrali w filmie, ale też to oni go stworzyli. Rogen odpowiada za scenariusz i reżyserię, a Franco jest jego producentem wykonawczym. Warto dodać, że para przyjaźni się od czasów młodości, kiedy wspólnie zaczynali karierę w branży filmowej. Zadebiutowali jednocześnie pod koniec lat 90. w komediowym serialu młodzieżowym „Freaks and Geeks" emitowanym w Telewizji Polskiej pod tytułem „Luzaki i kujony". Do serialu zaangażował ich Judd Apatow, wtedy młody twórca z komediowym zacięciem, a obecnie niekwestionowany król amerykańskiej komedii stojący za największymi hitami komediowymi ostatnich lat. Wśród nich są „40-letni prawiczek", „Chłopaki też płaczą", „Supersamiec", i hipstersko-feministyczny serial HBO „Dziewczyny". Apatow poprowadził karierę Setha Rogena, który dziś wyrasta na postać równie wpływową co jego mistrz. Z kolei James Franco pochodzi z aktorskiej rodziny. Ma na koncie role w wielkich superprodukcjach („Spiderman" i „Geneza planety małp"), ale również może się pochwalić kreacjami u takich twórców, jak Danny Boyle („127 godzin") czy Gus Van Sant („Obywatel Milk"). Ponadto maluje, pisze, tworzy muzykę i kręci niskobudżetowe filmy, z którymi jest zapraszany na międzynarodowe festiwale, do Berlina i Wenecji, choć krytycy wciąż mają spore wątpliwości co do jego talentu. W dodatku Franco ma skłonność do kontrowersji, przez co wzbudza zainteresowanie kolorowych gazet i plotkarskich portali. Pozuje na ambitnego i wszechstronnego twórcę po studiach na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Jednocześnie po internecie krążą fotografie pokazujące, jak śpi podczas uniwersyteckich wykładów, a także fragmenty jego korespondencji z nastoletnimi fankami, gdzie wypytuje, czy się z nim umówią i czy na pewno skończyły 18 lat. Taki oto duet artystów wywołał międzynarodowy skandal, wkurzył azjatyckiego władcę, zmusił do reakcji samego Obamę i przeprowadził jedną z najgłośniejszych, a jednocześnie najbardziej surrealistycznych kampanii reklamowych w historii popkultury. Pomieszanie porządków Wcześniejsze wspólne projekty Rogena i Franco to popularne komedie „Boski Chillout" (2008) i „To już jest koniec" (2014). Pierwsza opowiadała o niecodziennej przygodzie sądowego kuriera uzależnionego od marihuany i jego dilera, w której trudno było odróżnić prawdziwą historię od narkotycznego odlotu bohaterów. Druga to satyra na Hollywood, w której grupę aktorów podczas mocno zakrapianej imprezy w luksusowej dzielnicy Los Angeles zastaje koniec świata. Celebryci zamykają się w willi na cztery spusty i zastanawiają, co mają dalej zrobić. Obie komedie są zabawne o tyle, o ile ktoś wytrzyma solidną dawkę grubych żartów z rejestru seksualnego bądź skatologicznego. W „The Interview" również ich nie brakuje – jednym z powtarzających się dowcipów jest krążąca pogłoska, że Kim Dzong Un nie musi się załatwiać, bo tyle pracuje, że cała jego energia spala pokarm wewnątrz organizmu. Wbrew licznym krytycznym opiniom nie jest to film dużo gorszy od pozostałych dokonań jego twórców. Przede wszystkim należy pamiętać, że poczucie humoru Setha Rogena i Jamesa Franco nie jest wyrafinowane ani inteligenckie. Fani Woody'ego Allena rzeczywiście mogą mieć problem z komediami typu „Boski Chillout". Bliżej tym obrazom do obscenicznych i groteskowych komedii ludowych, które również mają bogatą tradycję w historii kultury, chociaż nieco wstydliwie wypieraną przez inteligenckie wzorce. Dla przykładu warto przypomnieć XVI-wieczny utwór „Gargantua i Pantagruel" Franciszka Rebelais'go, w którym nie brakuje wulgaryzmów i obsceny, podobnie jak choćby w antycznych komediach Arystofanesa. Nie piszę tego po to, by dowartościowywać tego typu komedie, ale by zaznaczyć, że takie poczucie humoru nie jest wyłączną domeną amerykańskich komików i nie zrodziło się w XX wieku. Wskutek politycznej burzy medialne autorytety i serwisy niezajmujące się na co dzień rozrywką, dotychczas ignorujące produkcje typu „Wywiad ze Słońcem Narodu " i „To już jest koniec", nagle poczuły się w obowiązku zrecenzować film Rogena i Franco. Teraz demonstrują swoje rozczarowanie: jak to? Tutaj się broni amerykańskiej demokracji, wolności i pokoju na świecie, a tam roi się od żartów na temat przyrodzenia i złośliwości pod adresem Ameryki? Można odnieść wrażenie, że krytyka „The Interview" wynika z pomylenia porządków: tego, z jakiego ten film się wywodzi, oraz tego, w którym chcieliby go umieścić komentatorzy. Komicy mogą kpić z totalitarnych reżimów, amerykańskiej mentalności, wąskich horyzontów swoich rodaków, żenującego poziomu mediów i mitu światowego policjanta. Ale politolodzy, socjolodzy i komentatorzy polityczni recenzujący filmową komedię tworzą do niej tylko groteskowe post scriptum. r69UT1. 120 2 167 370 453 151 474 9 328

dlaczego amerykanie maja biale zeby